Ks. Czesław Walentowicz
Wychowanie młodzieży z rodzin dysfunkcyjnych
Na VII Ogólnopolskie Spotkanie Dyrektorów Wydziałów Katechetycznych w Częstochowie ks. Tomasz Zwiernik, kapelan osób osadzonych w zakładach karnych przyjechał z grupą młodych odbywających swoje wyroki w zakładach odosobnienia. Oczywiście ci młodzi ludzie mogli otrzymać przepustkę tylko za poręczeniem kapelana i na jego odpowiedzialność, tak jak to zwykle bywa w takich przypadkach.
Ks. Tomasz trafił do pracy w więzieniu z katechezy. Kiedy katechizował w gimnazjum uświadomił sobie, że w szkole na lekcji dociera z Ewangelią tylko do części młodzieży do tych co przychodzą. Wtedy pomyślał sobie, że musi poradzić z tymi, którzy nie przychodzą, z tymi którzy są na ulicy. Konsekwencją takiego myślenia i działania było dalej pójście do więzienia, do tych których nie dało się nawrócić na ulicy, do tych którzy nie zmieścili się w granicach prawa, zostali skazani, osadzeni i odbywają swoje wyroki. Wprawdzie moje osobiste doświadczenia pracy z takimi ludźmi jest niewielkie, ale w swoim czasie nieraz zastępowałem księdza kapelana Domu Poprawczego w Białymstoku i można powiedzieć, że trochę otarłem się o ludzi zza kraty. Ks. Tomasz obecność młodzieży uzasadnił bardzo obrazowo. Mówił tak: „jabłko można pisywać lub dać je posmakować.” Wiemy, że niewiele zostałoby z opisywania, natomiast bezpośredni kontakt z tymi ludźmi, przede wszystkim świadectwo ich życia wywarło na wszystkich niesamowite wrażenie. Żeby być katechetą trzeba mieć charyzmat, dar od Pana Boga. Inne rzeczy można nabyć, można się ich nauczyć. Stąd nie każdy musi być katechetą i nie każdy nim będzie. Wiemy, że w każdym z nas toczy się walka. Nasz duch walczy z ludzką naturą. Dwóch przeciwników, którego lepiej karmisz ten wygrywa. Św. Paweł w swoich listach pisze o tym, co się w nas dzieje, kiedy duch nie wygrywa. Rodzina patologiczna, dzisiaj mówimy rodzina dysfunkcyjna to rodzina, w której jest problem alkoholu, narkotyków, łamanie prawa, nierząd, zaniedbywanie dzieci, połączone często ich krzywdą. Ale to też może być rodzina bardzo biedna, niezaradna, obciążona licznymi chorobami, rodzina, w której panuje terror fizyczny lub psychiczny. U dzieci z takich rodzin możemy zaobserwować brak akceptacji siebie, poczucie winy, brak poprawnych relacji. Rodzina dysfunkcyjna to też rodzina nie wywiązująca się ze swoich obowiązków. Wtedy jest izolacja od świata, ukrywanie problemów przed światem. Pojawiają się nieprawidłowe postawy, obojętność uczuciowa, kontakt z dziećmi jest bardzo luźny. Trudności są tam, gdzie dziecko jest jedno albo odczuwane jako ciężar. Nieraz nie do zniesienia są wygórowane ambicje rodziców, zbyt surowe, nieproporcjonalne kary. Tam gdzie ojciec nie spełnia swojej roli czasami matka wszystkie swoje uczucia i wysiłki przenosi na dzieci, próbuje zbytnio zajmować się dziećmi, by rekompensować te braki. Winą ojców jest nieobecność, rygoryzm, srogość, problem alkoholowy, czasami ojciec jest takim straszakiem od matki. „Jak coś tam, to ojciec zrobi z tobą porządek.” Do dzisiaj pamiętam prośbę ucznia, który na koniec semestru mówił: „Może ksiądz stawiać dwójkę, ale niech nie stawia jedynki, bo wtedy weźmie się ojciec.” Wtedy dzieci przyjmują liczne role, aby te braki jakoś wyrównywać. najbardziej znane postawy to: dziecko bohater – przejmuje rolę rodziców, kozioł ofiarny – wcielenie rodzinnych frustracji, maskotka – odwraca uwagę od problemów, rola niewidzialna – stoi z boku, nie stwarza kłopotów w myśl zasady: „nie mów, nie ufaj, nie odczuwaj.”
W celu podjęcia pracy z dzieckiem z rodziny dysfunkcyjnej należy przyjąć kilka podstawowych zasad, których przestrzeganie może przynieść dobre rezultaty w naszej pracy. Najpierw należy dobrze zdiagnozować dziecko, bardzo delikatnie, ale bardzo dokładnie trzeba poznać jego problemy, lęki, zachowania, motywacje. Dalej trzeba mieć świadomość, konieczności ewangelizacji dziecka, czy też całej grupy objętej naszą opieką. W ewangelizacji istnieje wiele form i metod bardzo skutecznych. Ocena końcowa powinna być zawsze dodatnia, trzeba widzieć pozytywne skutki. Dzieło ewangelizacji można podzielić na kilka etapów: protoewangelizacja, ewangelizacja właściwa i osobiste doświadczenie Jezusa Chrystusa. Na początku zajmujemy się człowiekiem w jego najbardziej podstawowych potrzebach. On musi zobaczyć, że komuś na nim zależy, ktoś o niego się stara, walczy o niego, o jego godność. Dopiero wtedy można głosić Ewangelię – Dobrą Nowinę. Kulminacyjnym punktem tego etapu będzie przyjęcie Jezusa Chrystusa jako swojego Pana i Boga. Po przyjęciu Jezusa Chrystusa rozpoczyna się życie w Jego obecności, życie z Chrystusem i dla Chrystusa.
Żeby nie być gołosłownym ks. Tomasz Zwiernik poszedł do więzienia. Tam gdzie jest ktoś kto Boga nie słuchał, I dalej Go nie słucha, trwa w tym życiu bez Boga. W tym pójściu była przede wszystkim akceptacja młodego człowieka takim jakim jest, akceptacja pomimo tego, co dalej wybiera. Idąc do ludzi, tym bardziej do młodych trzeba być dobrym, szukać dobra, modlić się, błogosławić, przebaczać. Św. siostra Faustyna Kowalska pytała kiedyś Jezusa: „dlaczego pewni ludzie, którzy odrzucili Boga mają się lepiej?” A Jezus jej odpowiadał: „Napominam ich, ignorują jedno i drugie. Staram się wstrząsnąć. Sprzyjam im na ziemi. Jeśli odrzucą po drugiej stronie nie będę w stanie im pomóc.” Ostatnio na polskim rynku wydawniczym ukazała się książka Tima Guenarda „Silniejszy od nienawiści”, bestseller światowej klasy. To wstrząsająca biografia człowieka, który potrafił wyzwolić się z zaklętego kręgu przemocy i nienawiści. W wieku trzech lat porzucony przez matkę, w dzieciństwie katowany przez ojca, trafił do poprawczaka, następnie mając kilkanaście lat na ulicę. Sławę i pieniądze przyniosła mu kariera w boksie zawodowym, kiedy to wierzył, że siła i pięść daje szczęście. Dzięki poszukiwaniom i dobrym ludziom znalazł Boga. Dzisiaj mieszka w pobliżu Lourdes z żoną Martine, jest szczęśliwym ojcem czwórki dzieci, związany ze wspólnotą Jeana Vanier „Arka”, opiekuje się niepełnosprawnymi umysłowo. Twierdzi, że nie ma złych ludzi, a sprawcy przemocy są ofiarami złego traktowania w dzieciństwie. W swojej książce pisze: „Mam na imię Tim, bo moje imię oznacza „pana koni”. Moja zraniona pamięć była trudniejsza do okiełznania niż dziki koń. Guenard można tłumaczyć jako „silnego w nadziei” ponieważ zawsze wierzyłem w cud. Moje życie jest równie pokiereszowane jak moja twarz. Mój nos złamany dwadzieścia siedem razy, dwadzieścia trzy złamania to sprawa boksu: cztery – dzieło mojego ojca. Najbardziej brutalne razy dostałem od tego, który powinien wziąć mnie za rękę i powiedzieć: „kocham cię”. Kiedy opuściła go moja matka trucizna alkoholu sprawiła, że oszalał. Stłukł mnie na śmierć, zanim życie rozpoczęło zabawę w masakrę. Przeżyłem tylko dzięki trzem marzeniom: że wyrzucą mnie z poprawczaka, że zostanę szefem bandy, że zabiję ojca. Marzenia zrealizowałem. Trzeciego nie. A mało brakowało… Całe lata żyłem dzięki pragnieniu zemsty. W więzieniu mej nienawiści odwiedziły mnie osoby przesiąknięte miłością i sprawiły, że upadłem na kolana. Życie zawdzięczam tym, których nasze społeczeństwo odrzuca, połamanym, pokręconym, niepełnosprawnym, „nienormalnym.” Zawdzięczam im wspaniałą lekcję miłości.(…) Pozwolili mi się odrodzić. (…) Człowiek może wstrząsnąć swoim życiem na dobre i na złe(…). Ja syn alkoholika, porzucone dziecko podłożyłem nogę losowi. Genetyce kazałem skłamać. I z tego jestem dumny. Po moich indiańskich przodkach odziedziczyłem brak lęku przestrzeni. Boję się tylko jednej przepaści, nienawiści do samego siebie. Boję się tylko tego, że nie będę dość mocno kochał.” To wstrząsająca historia jednego tylko życia. Ale też świadectwo mocy ludzkiego ducha, działania dobrych ludzi i Bożej łaski.
Przejawem rodziny dysfunkcyjnej może być faworyzowanie jednego dziecka, dawniej często był to najstarszy syn. Wtedy drugie dziecko stara się na wszelkie sposoby udowodnić, że jest równowartościowe, nawet lepsze od tamtego. Można to przenieść na forum klasy: lepsi i słabsi uczniowie, mniej lub bardziej lubiani. Zawsze liczy się dotarcie do człowieka, tam gdzie on żyje. Jest wielu ludzi, którzy mogą pomóc. Niewielu jest tych, co na ulicy doświadczają, że może być w życiu inaczej. Za mało jest ludzi, którzy do nich chodzą. Za mało jeszcze przekonania w nas wszystkich, że taka praca ma sens i jest konieczna. Dla wielu wydaje się to marnowaniem sił i czasu. Inni mają liczne obawy i też nie pójdą. Jurek ma za sobą 15 lat więzienia, zostało jeszcze 5 lat i 4 miesiące. Przyjął Jezusa do swego serca w więzieniu. Kiedy kolega leżący wyżej na pryczy robił sobie skręta, żeby zapalić, kawałek kartki papieru spadł na jego łóżko. To był kawałek katechizmu. Zobaczył wtedy, że jest coś nie tak. Wcześniej brał narkotyki, żeby coś sobie udowodnić, być przywódcą grupy. W tym roku razem z kolegą szedł w pieszej pielgrzymce na Jasną Górę. naturalnie nocowali ze swoim kapłanem. W pewnej miejscowości gospodyni na noclegu wzięła ich za kleryków. Córka tej pani, studiująca resocjalizację mówiła, że praca ze skazanymi nie ma sensu. Na pytanie: „co by pani zrobiła, gdyby tacy ludzie przyszli do pani domu?” – matka odpowiadała – „nigdy bym ich nie wpuściła.” Kiedy rano kapłan wyjaśnił gospodyni, że to są właśnie tacy ludzie, prosiła, żeby ich przeprosić. Św. Paweł mówi: „Słowo Boże jest ostrzejsze niż miecz obosieczny, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.” Tylko Bóg jeden wie, co tak naprawdę kryje się w człowieku, dlaczego zachowuje się tak a nie inaczej. Pewne jest to, że każde zachowanie człowieka ma jakąś motywację, z czegoś wynika. Każdy kto decyduje się na pomoc drugiemu człowiekowi powinien wiele spraw przemyśleć, przemodlić, trzeba wiele czasu na czytanie Biblii – Bożego Słowa, na zrozumienie. Przede wszystkim trzeba dotrzeć do drugiego człowieka, iść na koncerty, na ulicę, do jego świata, wszędzie tam gdzie on jest. Próbować dostać się do jego świata, a dopiero później przenosić go do innego świata. Do świata dobra, uczciwości i uprzejmości, do świata łaski, świata Bożego. A z pewnością będziemy wtedy świadkami wielkich przemian, wielkich cudów w życiu ludzi.
Ks. Czesław Walentowicz